Witam w świecie gejozy i niekończącego się szczęścia.
Miniaturki głównie z seriali Supernatural i Sherlock.

Płaszcz

Wszystko wydarzyło się tak szybko. W jednej chwili spokojnie spał w swoim łóżku, a w drugiej stał zdenerwowany na zewnątrz bloku, w którym mieszkał już dwa miesiące, nerwowo tupiąc stopą i rozglądając się sporadycznie. Całej tej farsie towarzyszyło okropne wycie alarmu przeciwpożarowego i znudzone rozmowy innych mieszkańców, sąsiadów Sama, snujących domysły na temat tego, co się działo i co było powodem tej przymusowej ewakuacji o godzinie – Boże, dopomóż! – trzeciej dwanaście w nocy.
Sam nie widział żadnych płomieni buchających z szyb, żadnego dymu unoszącego się groźnie nad budynkiem, nie czuł swądu spalenizny, dlatego z coraz większym poirytowaniem czekał na ekipę strażacką, a przede wszystkim na właściciela ich bloku mieszkalnego.
Którego zamorduje za instalowanie trefnego sprzętu. Lub jakiegoś pieprzonego półgłówka bawiącego się ogniem w pobliżu alarmu przeciwpożarowego, małolata chowającego się przed rodzicami z zapałkami w jednej ręce i papierosem ukradzionym starszemu koledze w drugiej. O tak, Sam postara się o ukaranie tego idioty, tego nieskończenie durnego kretyna, przez którego musiał się zwlec z łóżka o trzeciej w nocy.
Niestety narzekania Winchestera nie uciszyły wyjącego wniebogłosy alarmu.
– Nie ma żadnego pożaru, chodźmy stąd, do cholery – zadeklarował jeden z mieszkańców, a wzrok pozostałych powędrował ku jego osobie.
I Sam zerknął na wspomnianą postać, zachwycony spostrzegawczością mężczyzny, i rozpoznał w nim faceta, który wynajmował mieszkanie na tym samym piętrze, co on. Tak właściwie, ten człowiek mieszkał obok niego, a Sama przeraził fakt, że nie znał imienia bardzo błyskotliwego ktosia. Dopiero teraz zauważył, że mężczyzna był ubrany jedynie w czarne slipy i nerwowo przebierał nogami, obejmując się ramionami w poszukiwaniu znikomego ciepła.
– Zabiję idiotę, który włączył ten przeklęty alarm – blondyn mruknął pod nosem.
– Chętnie się dołączę – parsknął Sam.
Nieznajomy spojrzał na niego i wyciągnął rękę w jego kierunku.
– Pomoc mile widziana. Jestem Lucyfer.
Winchester potrząsnął lodowatą dłonią Lucyfera.
– Sam.
– My chyba jesteśmy sąsiadami, o ile się nie mylę.
– Tak, mieszkam pod ósemką.
– No proszę.
Sam zmarszczył brwi, patrząc na trzęsącego się faceta.
– Nie jest ci zimno?
– Jest i to cholernie. I to sprawia, że mam ochotę zabić tego imbecyla jeszcze bardziej. Za pomocą morderstwa.
– Nie wydaje mi się, by można go było zamordować kogoś użycia bez morderstwa – zamyślił się Sam.
Lucyfer jedynie wzruszył ramionami.
– Krew zamarzła mi w żyłach i nie dopływa do mózgu, więc pozwól, że nie będę mówił z sensem.
Samowi zrobiło się żal Lucyfera, bo potrafił utożsamić się z prawie nagim mężczyzną, drżącym jak jasna cholera, stojącym na zewnątrz budynku w środku zimy. Podobna sytuacja miała miejsce pierwszej nocy, gdy się wprowadził – alarm przeciwpożarowy rozległ się głośno po całym bloku, niczym niemiłosierne skrobanie nożem po tablicy, przez co w popłochu zerwał się z łóżka, kompletnie zapominając o jakiejkolwiek bluzie lub chociażby koszulce, dlatego był zmuszony do marznięcia na chodniku. Nic się tamtego dnia nie zapaliło, urządzenie okazało się wadliwe.
Całe szczęście, że tym razem zdążył się zabezpieczyć i narzucił na siebie czarny, ciepły płaszcz.
Czuł się z tym źle, a widok Lucyfera, zaczynającego sinieć z zimna wcale nie pomagał, więc zdjął wspomniany płaszcz i zaoferował go swojemu przystojnemu – nie, żeby to miało jakieś znaczenie – sąsiadowi. Facet popatrzył zdziwiony na okrycie.
– Co ty robisz?
– Załóż to, bo dosłownie zamarzniesz. Jest z zero stopni. Jedzie tu straż pożarna, karetka nie jest potrzebna.
– Strażaków chyba się nie doczekamy – przyznał Lucyfer.
– Bierz płaszcz.
– No i teraz tobie będzie zimno.
– Ale ja nie świecę sutkami i nie straszę pani McCarthy spod dwójki.
Lucyfer momentalnie spochmurniał.
– Sugerujesz, że jestem aż tak szpetny?
Sam, zbity z tropu tym pytaniem, zaczął się jąkać i może zbyt szybko i ze zbyt wielkim przejęciem zaprzeczać. Nagle zrobiło mu się tak gorąco, że z radością oddałby Lucyferowi ten płaszcz.
– Nie to miałem na myśli.
– Czyli uważasz, że jestem atrakcyjny? – Szelmowski uśmieszek wkradł się na usta Lucyfera oświetlanego przez pobliską latarnię, i Sam oddałby również swoją koszulkę i dresowe spodnie, razem z portfelem i butami, byleby Lucyfer odszedł i przestał wykorzystywać jego przejęzyczenie. – W takim razie to zmienia postać rzeczy.
Lucyfer wyciągnął dłoń, po czym odebrał od czerwieniącego się Sama płaszcz i narzucił go na siebie.
Stali w niezręcznej ciszy przez kilka długich, bolesnych minut, aż w końcu alarm ustał, przez co wszyscy mieszkańcy odetchnęli z ulgą i rozeszli się do swoich mieszkań. Za nimi z prędkością światła ruszył Sam, chcąc jak najszybciej ulotnić się z miejsca zdarzenia. W duchu modlił się, by Lucyfer zapomniał o jego słowach, ale znał życie aż za dobrze i wiedział, że takie słowne potyczki szybko nie znikały z pamięci.
– Ej, Sam! A płaszcz? – krzyknął za nim Lucyfer.
– Jest twój! Dobranoc! – odkrzyknął, nie odwracając się.
Usłyszał jeszcze śmiech Lucyfera, jednak wolał nie nawiązywać z nim kontaktu wzrokowego. Jego słowa wciąż odbijały się echem w jego głowie i z tego powodu miał ochotę nie wychodzić z mieszkania przez najbliższy tydzień.
Lucyfer złapał go przed drzwiami, na których wisiała srebrna ósemka.
– Gdzie uciekasz?
– Ulatniam się, zanim powiem coś głupszego.
– To wcale nie było głupie. Subtelnym też bym tego nie określił… Ale z pewnością można to uznać za urocze. – Uśmiechnął się delikatnie. – To ja proponuję kawę w jakichś rozsądnych godzinach, nie mieliśmy okazji się poznać, a wypada, w końcu jesteśmy sąsiadami.
– I to niby ja nie grzeszę subtelnością – mruknął rozbawiony Sam.
– Pierwsze lody zostały złamane. – Zaśmiał się blondyn. – Więc jak będzie?
– Kawa brzmi dobrze.
– No, to zgadamy się jutro... Dzisiaj – dodał po namyśle. – Później, w sumie.
– Okej.
Lucyfer zgrabnym ruchem dłoni oddał Samowi płaszcz i ruszył w kierunku swojego mieszkania. Obdarował Sama ostatnim uśmiechem, a następnie nacisnął klamkę.
– Czy to są emu? – zapytał Sam, spoglądając na stopy Lucyfera.
Głośne trzaśnięcie drzwiami było dostateczną odpowiedzią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© Agata | WioskaSzablonów.