Witam w świecie gejozy i niekończącego się szczęścia.
Miniaturki głównie z seriali Supernatural i Sherlock.

Warsztat

Dean miał jedną zasadę – zawsze, gdy nadarzy się okazja, flirtować z klientami warsztatu.
Byleby wujek Bobby nie był tego świadkiem.
Dostawał wtedy możliwości; albo zniżki w co poniektórych usługach, którymi zajmowali się ów klienci, albo dobry seks. Oczywiście, korzyści płynące z zaufania, jakim obdarzali go klienci, również miały znaczenie, ale obecna pensja była dla Deana wystarczająca na opłacenie kawalerki oraz na pełne wyposażenie lodówki.
Jednak głównie chodziło o seks.
Nie, żeby potrzebował jakiegokolwiek wsparcia w zaciągnięciu kogoś łóżka, przyznawał przed sobą dumnie.
Podsumowując; klienci na wiele sposobów okazywali swoją wdzięczność.
Pewnego dnia do warsztatu Singera przyjechał mężczyzna, który niedawno sprowadził się do Sioux Falls, z wyjątkowo paskudnie wyglądającą ciężarówką. Dean słyszał o nim kilka opowieści w miejscowym zajeździe prowadzonym przez znajomą Bobby'ego, Ellen. Nazywali go żeglarzem z Południa. Nikt w zasadzie nie wiedział, jak miał na imię i skąd dokładnie pochodził, wiedzieli natomiast, że przed jego domkiem ulokowanym na obrzeżach lasu stała malutka łódź. Nie miał on wielu znajomych, choć jakby się nad tym dłużej zastanowić – nie miał ich w ogóle, więc mieszkańcy miasteczka nie mieli skąd czerpać informacji na temat tajemniczego przybysza, dlatego Dean po części był podekscytowany wizją poznania go.
Z początku rzuciła mu się w oczy zardzewiała karoseria i wgnieciona maska, a także dochodzący z daleka podejrzany dźwięk stukania w silniku. W chwili obecnej nie zajmował się żadnym samochodem, więc postanowił wyjść przed warsztat i obejrzeć niepierwszej młodości auto Południowca, a gdy ujrzał wysiadającą z rozpadającego się Jeepa postać, od razu pożałował, że mężczyzna nie zawitał do niego wcześniej.
Południowiec był od niego starszy, z resztą prawie jak każdy w Sioux Falls – zważywszy na to, że Dean miał zaledwie dwadzieścia pięć lat – o dziwnym, staromodnym ubiorze, z czapką osadzoną na czubku głowy. Podszedł do Deana chwiejnym krokiem i zdjął wspomnianą czapkę, a następnie wyciągnął rękę w kierunku młodego mechanika.
– Dzień dobry – przywitał się grzecznie, jak nikt w okolicy, przez co można było się domyślić, że nie pochodził stąd, a już zwłaszcza z tego stanu, na co wskazywał jego głęboki akcent.
– Witamy. – Dean uścisnął dłoń mężczyzny z serdecznym wyrazem twarzy. – Co pana do nas sprowadza? Oczywiście oprócz… tego.
Wskazał palcem ciężarówkę, a Południowiec o niebieskich oczach zaśmiał się cicho.
– Silnik ostatnimi czasy nawala, raz odpala, raz nie, to cud, że w ogóle tu dojechałem.
– Prawdziwy cud – powiedział Dean, nie przestając się uśmiechać, czym sprawił, że i mężczyzna uśmiechnął się delikatnie. – W takim razie dobrze pan trafił, nie chwaląc się mogę powiedzieć, że przyjechał pan do najlepszego warsztatu w Sioux Falls. – Postanowił przemilczeć kwestię, iż był to jedyny warsztat w Sioux Falls.
– No to faktycznie mam szczęście. Samochody to dla mnie czarna magia, więc oddaje się w twoje ręce.
Dean zaczerwienił się lekko, bowiem nie był przyzwyczajony do tego, by ktoś takiego pokroju otwarcie z nim flirtował.
– No dobrze, panie…?
– Lafitte. A właściwie Benny, nie mów mi per pan, bo czuję się grubo.
Dean parsknął.
– Okej, Benny, skoro się już przedstawiamy; jestem Dean.
– Miło cię poznać, Dean.
– Mi również.
Panująca cisza trwała jedynie trzy i pół sekundy, ale przesycona była takim podtekstem erotycznym, że Deanowi zrobiło się słabo.
Dean zakaszlał, bo w jego gardle pojawiła się uniemożliwiająca mówienie gula.
– No to co, może przejdziemy do szczegółów?


Benny odebrał samochód z warsztatu po kilku dniach. Problem stanowiła przetarta izolacja kabli wysokiego napięcia, z których wymianą Dean sprawnie sobie poradził. Dla pewności wyczyścił przepływomierz i zerknął na świece, jednak one były w jak najlepszym porządku, dlatego nie minął tydzień i Benny Lafitte zjawił się w jego warsztacie.
– Dean, muszę przyznać, że spadłeś mi z nieba – mruknął Benny, witając się z mechanikiem.
Na twarzy Deana uśmiech zagościł jedynie na ułamek sekundy, ale zmienił się on w pełny profesjonalizm, ponieważ przypomniał sobie o obecności wujka, majstrującego przy wycieraczkach samochodu dostarczonego poprzedniego dnia, który nie pochwalał jego metod zachowawczych w stosunku do klientów.
– Nie ma sprawy. Wymieniłem izolację i teraz wszystko powinno działać.
– Ile się należy?
– Dwadzieścia. Pięć za wymianę, musiałem też kupić kable, bo akurat nie mieliśmy na składzie do trzycylindrowego.
– Nie zrozumiałem nic z tego, co właśnie powiedziałeś, ale zaufam ci na słowo – powiedział wręczając dwie zmięte dziesiątki i odebrał swoje kluczyki.
– No cóż, dzięki – Dean błysnął zębami – i obym cię tu prędko nie zobaczył.
– Nic nie mogę obiecać.
Z tymi słowami wsiadł do starej ciężarówki i odjechał.
Dean szczerzył się jak głupi, dopóki nie zobaczył miny Bobby'ego. Postanowił schować się w głębi warsztatu.


Po trzech dniach Dean zobaczył na horyzoncie znajomy widok przerdzewiałego, czerwonego Jeepa, toczącego się bez życia w kierunku podjazdu. Dreszcz podekscytowania przebiegł wzdłuż jego kręgosłupa.
– No proszę, kogo tu przywiało. Witaj, Benny.
Dean uścisnął dłoń Południowca, gdy ten wygramolił się z ciężarówki.
– Cześć, Dean. Nie zgadniesz, co się stało…
Chłopak szybko obrzucił samochód wzrokiem.
– Opona?
– Gdyby tylko – mruknął posępnie. – Jakieś kontrolki mi się pozaświecały, chociaż wcześniej tego nie robiły. Wiem, że proszę o dużo, ale mógłbyś się tym zająć?
– Jakby nie patrzeć, po to tu jestem.
Benny odetchnął z ulgą i wręczył Deanowi kluczyki, przypadkowo muskając jego palce i wtedy serce Winchestera zabiło szybciej, a przyjemne ciepło rozlało się po jego żołądku. Uśmiechnął się kokieteryjnie i poklepał Benny'ego po ramieniu, by nie wzbudzać żadnych podejrzeń.
– Wielkie dzięki. Kiedy po niego przyjść?
– Zazwyczaj oddajemy na następny dzień, ale dla ciebie mogę się uwinąć jeszcze dzisiaj.
– Dean… Nie wiem, jak ci się za to odwdzięczyć.
– Już nie przesadzaj, nie robię przecież nie wiadomo czego. Coś tam poszperam, coś podłączę, coś wymienię, serio, nic wielkiego.
Otrzymywał wcześniej podziękowania.
Całą masę podziękowań.
Ale podziękowania w wersji Benny'ego sprawiały, że zalewała go fala wstydu, bo faktycznie poczuł się tak, jakby co najmniej uratował mu życie, a naprawdę był to tylko drobiazg.
– Skoro tak twierdzisz… Muszę lecieć, wpadnę tak za…?
– Trzy – powiedział Dean.
– Za trzy godziny. Przysięgam, jakoś ci to wynagrodzę.
Gdy odwrócił się do Deana plecami, chłopak prawie zaczął podskakiwać.


To było niewinne zauroczenie.
Przynajmniej tak wmawiał sobie Dean.
Próbował to usprawiedliwić uprzejmością Benny'ego, jego przyjaznym nastawieniem i to, z jaką łatwością odpowiadał na jego flirt. Przystojna twarz również odgrywała w tym wszystkim dużą rolę. A nad cajuńskim akcentem mógł się Dean rozwodzić godzinami.
Dlatego może i troszeczkę się ucieszył, gdy po dwóch tygodniach Benny przyjechał do warsztatu. Wysiadł z ciężarówki trzaskając drzwiami i od razu podszedł do Deana, poklepując go po ramieniu.
– Co tym razem, Benny?
Benny odziany był w obcisły henley i dość specyficzne, materiałowe spodnie, jakby nie z tej epoki, przez co wyglądał jak marynarz z dziewiętnastego wieku.
Piekielnie uroczo.
Dean przeklął się w duchu, bo nie powinien takim mianem określać dobrze zbudowanego faceta po trzydziestce, który w żadnym stopniu nie przypominał osoby uroczej. Przystojny, atrakcyjny – owszem, ale nie uroczy. Uroczy mógł być szczeniak, nie ktoś, kto wyglądał prawie jak niedźwiedź!
Lecz gdy się uśmiechał, a na jego pokrytych brodą policzkach pojawiały się małe dołeczki, a wokół oczu formowały się delikatne zmarszczki, Dean nie był w stanie wymyślić słowa bardziej adekwatnego niż właśnie „uroczy".
– Wycieraczka z tyłu szwankuje, nie wiem czemu.
– Hm, to niemożliwe, ostatnio zamontowałem ci nową… Dziwne. – Podrapał się po potylicy i wraz z Bennym stanął przed tylną szybą pojazdu, gdzie, przypadkiem albo i nie, ramię Benny'ego otarło się o ramię Deana. – Nie chcę być wścibski, ale może warto by pomyśleć o kupnie nowego auta?
– Ale wtedy nie miałbym pretekstu, by tu przyjeżdżać... – powiedział Benny, robiąc smutną minę.
Dean zaniemówił.
Nie wiedział, co bardziej go zszokowało; sam Lafitte, czy fakt, że nie potrafił odpowiedzieć na ten wyjątkowo pomysłowy i kreatywny komentarz Benny'ego.
Cwany sukinkot.
Na szczęście przed niewątpliwym zażenowaniem uratował go zrzędliwy krzyk Bobby'ego.
– Dean! Rusz to dupsko i przyjdź tutaj, nie mogę znaleźć listy zakupów na przyszły tydzień!
– Wybacz na chwilę – przeprosił klienta, który skinął głową, i udał się do biura Singera.
Wrócił po minucie, a następnie pogrążyli się w zwyczajowej rozmowie o kosztach i dacie odbioru Jeepa.


W przeciągu następnego tygodnia Benny pojawił się w warsztacie aż trzy razy, narzekając na coraz to nowsze i – zdaniem Deana – dziwniejsze usterki. Wizyty wręcz ociekały flirtem i niebanalnymi komplementami oraz dwuznacznymi propozycjami, jednak Dean zdołał się podszkolić i niejednokrotnie doprowadził Benny'ego do czerwoności. Udało mu się go także nieco lepiej poznać; dowiedział się, że Benny pochodził z Luizjany, a akcentu nauczył się od swojej matki francuskiego pochodzenia, po której odziedziczył miłość do gotowania.
Czasem Benny przyjeżdżał zwyczajnie posiedzieć w towarzystwie Deana, który z wizyty na wizytę coraz bardziej zagłębiał się w swoim szczeniackim zauroczeniu Bennym.


W słoneczne piątkowe południe, tuż przed godziną zamknięcia, Benny zaparkował na podjeździe z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Dean wyszedł przed warsztat, kręcąc głową.
– Muszę ci załatwić kartę VIP – przywitał się Dean objąwszy Benny'ego.
– Dlaczego ja jeszcze jej nie mam? – Benny oburzył się teatralnie.
– W sumie to dobre pytanie... Jak tam w pracy?
– Ellen nie pozwala mi zapomnieć, że obiecałeś naprawić szafę grającą.
– Powiedz jej, że wpadnę w przyszły weekend.
– Lepiej sam jej to powiedz, moich wymówek już nie chce słuchać.
Dean uśmiechnął się pod nosem.
– No dobra, czym mnie dziś zaskoczysz?
Benny poprawił czapkę i westchnął ciężko.
– Drzwi skrzypią.
– Które? – spytał z uniesionymi brwiami.
– Wszystkie? – odpowiedział słabo.
– Zdziwiłbym się, gdyby nie skrzypiały. Wiesz, mam pewne podejrzenia.
– Tak? Jakież to? – zapytał Benny, a w jego głosie Dean usłyszał tajemniczą, niepokojącą nutę.
– No jak w zacinający się schowek i przepaloną żarówkę mogłem uwierzyć, to te drzwi to lekkie przegięcie.
– Nie moja wina! – Benny podniósł obie dłonie w obronnym geście. – To stary grat!
– Za kasę, którą tu zostawiłeś, mógłbyś kupić nowy samochód.
– Nah, do tego się przywiązałem.
Dean zebrał się w sobie i zacisnął za plecami pięści.
– Przyjeżdżasz tu z coraz mniej prawdopodobnymi odchyłami, no i wiesz, tak sobie myślę… według mej profesjonalnej opinii taniej ci wyjdzie, jeśli po prostu zaprosisz mnie na kolację…
Na koniec wywodu niepewnie zagryzł wargę w oczekiwaniu na reakcję mężczyzny stojącego przed nim. Benny podniósł wzrok ze swoich butów i spojrzał Deanowi głęboko w oczy, a następnie zaczął się śmiać, czym wprawił mechanika w osłupienie.
Czyżby odebrał wszystkie sygnały źle?
– Właśnie się zastanawiałem, kiedy się zorientujesz – powiedział z uśmiechem.
– Czyli… Co? – zapytał głupio.
– Czyli bardzo chętnie cię gdzieś zabiorę. Powoli zaczęły mi się kończyć wymówki.
Dean parsknął.
– Mogłeś to równie dobrze zrobić pierwszego dnia.
– Wolałem cię najpierw do siebie przekonać – mruknął Lafitte.
– Cóż, udało ci się.
Stali w milczeniu, ale cisza ta wyrażała więcej niż słowa, którym obojgu w tym momencie zabrakło. Szczęśliwie, w tej samej chwili pojawił się Bobby.
– Dean, na miłość boską, przestań tutaj urządzać pieprzony dom schadzek. Tu się pracuje! Przynajmniej niektórzy się starają…
Dean wyszczerzył się jak wilk.
– To może my już pójdziemy? Co ty na to, Benny? – Dean delikatnie szturchnął Południowca łokciem.
– Genialny pomysł, mon lapin.
– Hej, hej, hej, masz jeszcze dziesięć minut, gdzie ci się tak spieszy? – spytał Bobby z założonymi na piersi rękoma.
– Następnym razem przyjdę dziesięć minut wcześniej, obiecuję! Do poniedziałku, Bobby! – krzyknął, tłumiąc wszelkie sprzeciwy wujka skrzypnięciem drzwi starego Jeepa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© Agata | WioskaSzablonów.