Lucyfer stał przed jednym z wielkich luster w sklepie z antykami, patrząc podejrzliwie na swoje odbicie. Mimo, iż obrzydliwe okulary spoczywały na jego nosie, nie przestawał mrużyć oczu podczas długiego i wnikliwego przyglądania się czemukolwiek, co skutkowało formowaniem się licznych zmarszczek na jego czole i wokół oczu. Sam spoglądał na niego dyskretnie, gdy Dean w tym czasie przesłuchiwał właścicielkę rupieciarni.
Anioł czujnie gapił się w lustro. Po chwili chwycił swój policzek między dwa palce i naciągnął delikatnie skórę, a jego brwi zjechały na dół, kryjąc się pod czarnymi oprawkami. Palcami drugiej dłoni natomiast nakreślał tylko sobie znaną dróżkę po szczęce pokrytej zarostem.
– Mogę wiedzieć, co robisz? – spytał ukradkiem Sam, korzystając z okazji.
– Czy ja naprawdę tak wyglądam?
Sam popatrzył na Lucyfera, a później na jego odbicie.
– Ta. Jak dwie krople wody.
Lucyfer nie przestał molestować swojej twarzy.
– Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tego, że w tym opakowaniu jestem ja. W tym nędznym worku na mięso i kości. – Teraz oboje wpatrywali się w swoje odbicia.
– Mi się tam twoja twarz podoba – powiedział w końcu Sam.
– Zdziwiłbyś się, gdybyś zobaczył moje prawdziwe oblicze. Byłem piękny i...
– Nadal jesteś.
– Dziewczyny, skończyłyście? – spytał Dean. – Cudownie wyglądacie, wszystko na swoim miejscu. Możemy już iść?