Ciemność była świadkiem wielu ekscesów. Oczywiście, nie chodzi tu o biblijną Ciemność – o niej Sam nie chciał nawet słuchać – a o mrok panujący nad wyraz często w ich pokoju.
To w ciemności szeptali sobie wszelakie pochlebstwa, wychwalali się wzajemnie, rozmawiali na najróżniejsze tematy, od tych poważnych, po zwykłe błahostki. Kłócili się o to, kto wygrałby pojedynek w kosmosie: astronauta, czy aligator. Nie spali do samego rana, by móc sycić się swoją obecnością. Lucyfer opowiadał o Niebie, o upadku, o innych aniołach, o tym, jak piękny był świat miliardy lat temu, nieskażony przez człowieka.
To ciemność była świadkiem ich aktów miłości. Gdy zasypiali w swoich ramionach, gdy Lucyfer bawił się włosami Sama, gdy Sam muskał blizny powstałe na ciele archanioła – zawsze towarzyszyła im ciemność. Lucyfer nie lubił obnażać ich uczucia, czy to przed Deanem, czy to przed kimkolwiek. Pisano o nim w Biblii, ludzie nie musieli poznawać nowych aspektów jego życia.
Ludzie mówią, by trwać tylko w słońcu, bo nic pięknego nie rośnie w ciemności.
Ale to właśnie w bunkrowej ciemności zrodziło się coś, co nie miałoby szansy bytu w świetle dziennym, narażone na ciekawskie spojrzenia.
Ciemność niekoniecznie była zła.
Poza tym, Lucyfer był jego Poranną Gwiazdą.
Przynosił mu odrębny blask.